Okazuje się, iż Polacy płacą za leki najwięcej w Europie, a rząd powinien wprowadzić roczny limit w kwocie 400,00 zł, które na produkty refundowane wyłożyć należy z własnej kieszeni. Taka teza pojawiła się w raporcie opublikowanym na stronach Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE), jednak po kilku dniach ów raport został z owej strony zdjęty. Zdaniem ekspertów sugerować to może potencjalny kierunek obietnic wyborczych w kontekście nadchodzących wyborów parlamentarnych.
Czego można było dowiedzieć się z raportu, który na kilka dni zawisł na stronach internetowych PIE?
Otóż główna konkluzja raportu dotyczącego leków w Polsce była taka, iż produkty farmaceutyczne są najbardziej niedofinansowaną częścią opieki zdrowotnej, a obciążenie Polaków prywatnymi wydatkami na leki jest jednym z najwyższych w całej Unii Europejskiej. Zdaniem autorów owego raportu funkcjonujący w Polsce system finansowania produktów farmaceutycznych generuje nierówności, a system dopłat do leków refundowanych niewystarczająco chroni osoby bardziej chore, mniej zamożne i starsze przed wysokimi kosztami współpłacenia.
W rekomendacjach raportu pojawiła się propozycja wprowadzenia zasady, w imię której pacjent w ciągu 12 miesięcy w ramach współpłacenia za leki refundowane płaciłby z własnej kieszeni tylko pierwsze 400,00 zł, a po przekroczeniu tego progu resztę pokrywałby płatnik publiczny. To miałoby dotyczyć leków refundowanych.
Jaka jest zatem historia owego tajemniczego raportu?
Otóż za raportem stoi ciekawa historia, sięgająca okresu listopada ubiegłego roku. Wówczas przedstawiciele PIE, będącego organizacją finansowaną z budżetu państwa, zapraszali na konferencję prasową, gdzie miano zaprezentować dokument pod nazwą „Współpłacenie za leki w Polsce. Jak ograniczyć nierówności w dostępie do leków?”. Tymczasem dzień przed wydarzeniem zostało ono odwołane, uzasadniając to tym, iż dokument nie jest jeszcze gotowy i wymaga dopracowania.
Jak jednak wynikało z nieoficjalnych rozmów, ów dokument trafił na biurko ważnych polityków rządowych i nie zyskał ich aprobaty a’propos publikacji. Pół roku później pojawił się on na stronach PIE, już bez konferencji prasowej i po 2-3 dniach zniknął.
Geneza owego raportu jest taka, iż był on jednym z pomysłów zgłoszonych do cyklu wydawniczego, czyli tematów, jakie zostaną przekute na raporty. I chociaż na to, co pojawi się w cyklu wydawniczym, rząd wpływu nie ma, to jednak w ustawie powołującej PIE jest zapis, iż nadzór nad nim sprawuje prezes Rady Ministrów. Tym samym trudno jednoznacznie uznać, iż mamy do czynienia z jednostką w pełni niezależną.
Powody wstrzymania oficjalnej prezentacji raportu na zaplanowanej w listopadzie ubiegłego roku konferencji prasowej tłumaczy rzecznik PIE, Ewa Balicka, podkreślając, iż do czasu zaplanowanej konferencji nie udało się zamknąć procedury merytorycznej akceptacji treści dokumentu, stąd zdecydowano o konieczności pozyskania większej liczby danych i dalszej pracy nad raportem. Dodatkowo ważnym jest, iż w instytucie nie funkcjonuje osobny zespół odpowiedzialny za obszar ekonomiki zdrowia, a analityk odpowiedzialny za ten obszar zakończył współpracę z instytutem, co dodatkowo wydłużyło cały proces. Poza tym po rozpoczęciu wojny na Ukrainie priorytetem dla pracowników instytutu stało się przygotowywanie raportów i analiz z nią związanych.
Ponadto, jak mówi Ewa Balicka: „Fakt, że nieukończony raport w wyniku błędu technicznego przez chwilę był do pobrania ze strony internetowej instytutu, nie oznacza zakończenia prac przy nim. Obecnie wciąż jesteśmy w procesie pozyskiwania danych potrzebnych do ukończenia prac nad projektem ww. raportu, między innymi od NFZ”.
Co nie zmienia jednak faktu, iż raport ów został pobrany i zamieszczony na stronach portalu RynekZdrowia.pl, posiada on wstęp, analizę i rekomendacje oraz informacje od autora, iż został on przez niego zakończony.
A jak eksperci oceniają zamieszanie z tym raportem i jego treścią?
Generalnie oceny powyższego stanu rzeczy są niejednoznaczne. Przykładowo Marcin Czech, były wiceminister zdrowia i szef Polskiego Towarzystwa Farmakoekonomicznego, dostrzega, iż proponowane 400,00 zł limitu, powyżej którego rząd płaci za leki jest dobrym pomysłem. Tym niemniej jego wdrożenie wymagałoby ogromnej zmiany i zaangażowania wielu ekspertów, co nie zmienia postaci rzeczy, iż wydatki pacjentów na leki są w Polsce bardzo wysokie.
Z raportu OECD wynika, iż Polska znajduje się na jednym z ostatnich miejsc, gdy weźmiemy pod uwagę wysokość wydatków pacjentów z własnej kieszeni na leki (65,0%, bowiem państwo dopłaca tylko 35,0%). Tymczasem średnia unijna to 42,0% wydatków pacjentów, a 55,0% wydatków państw. Co prawda nie jest to w pełni porównywalne, gdyż w większości zachodnich państw działają systemy dodatkowych ubezpieczeń, w tym również do cen leków. A poza tym Polacy kupują znacznie większe ilości produktów niż w innych krajach.
Z kolei Artur Fałek, zajmujący się polityką lekową za czasów poprzednich rządów, ekspert ds. polityki lekowej w Kancelarii Rafała Janiszewskiego, podkreśla, iż tezy dotyczące nakładów na leki są prawdziwe, bowiem Polska należy do krajów o najniższym udziale wydatków na zdrowie w PKB w przeliczeniu na mieszkańca.
Przedstawiciele resortu zdrowia przedstawiają w tym względzie swoje argumenty, wskazując, iż odnośnie polityki lekowej udało się osiągnąć bardzo wymierne oszczędności w negocjacjach z producentami, dzięki czemu może nie ma dużych obniżek dla pacjenta, ale za to można wprowadzić na rynek za te same pieniądze więcej leków innowacyjnych. Poza tym obniżono ceny leków dla seniorów i kobiet w ciąży, a trwają jeszcze prace nad zmianami w systemie refundacji.
A co jeszcze powiedzieć można o tak zawiłej historii owego raportu przedstawicieli PIE?
Otóż jeden z ekspertów zauważa, iż raport mógł zostać wypuszczony po prostu za szybko, a za wszystkim stoi podłoże polityczne. Temat leków jest bowiem wrażliwy i często wykorzystywany bywa w kampanii wyborczej. I wielce prawdopodobnym jest, że obniżenie dopłat do leków ze strony pacjentów ma być jednym z głównych elementów kampanii wyborczej w obszarze zdrowia. Gdyby ów raport ujrzał światło dzienne później, bliżej wyborów, byłby czymś na wzór obietnicy.
Zresztą leki były już przecież tematem poprzedniej kampanii wyborczej, gdy przedstawiciele PiS obiecali darmowe leki dla osób powyżej 75 roku życia. I obietnica ta została częściowo spełniona, gdyż rzeczywiście istnieje lista preparatów, które dla seniorów są darmowe.
Poza tym na poparcie tezy o planowanym przecieku raportu warto odnotować, iż ów raport pojawił się na stronach internetowych PIE w kwietniu bieżącego roku (rzekomo wskutek błędu technicznego), gdy pojawił się pomysł przedterminowych wyborów. Tej tezy jednak nie potwierdzają ani politycy PiS, ani przedstawiciele resortu zdrowia.
Podsumowując, pacjenci rzeczywiście wydają z własnej kieszeni bardzo dużo na leki i w tym względzie wprowadzenie regulacji ograniczenia współfinansowania z ich strony jest ideą wartą rozważenia. Pamiętać jednakże należy, iż celem częściowej odpłatności pacjenta jest również ograniczenie nadkonsumpcji, która przecież również jest cechą polskiego pacjenta. Zatem zapewne dyskusja w tym temacie byłaby ze wszech miar wskazaną i potrzebną. Pytanie tylko, czy rzeczywiście publikacja raportu nie została wstrzymana ze względów politycznych i czy temat ten nie powróci jako jeden z tematów kampanii wyborczej. Wówczas jednak trudno będzie o racjonalną i merytoryczną dyskusję, a raczej wszystko opierać się będzie na populistycznych hasłach i obietnicach składanych wyborcom.