Ponownie rozpoczęła się debata na temat finansowania służby zdrowia w Polsce. Zarzewiem owej debaty było wprowadzenie nowych zasad naliczania podatku zdrowotnego, który tak naprawdę tylko dla niepoznaki zwany jest składką zdrowotną. Cieszą się obecnie ci, dla których zmiana jest korzystna, mianowicie przedsiębiorcy, a załamują ręce z kolei ci, którzy uważają, że zmiana pozbawia Narodowy Fundusz Zdrowia 5 mld zł wpływów rocznie i uprzywilejowuje osoby prowadzące jednoosobowe działalności gospodarcze względem etatowców. Jednakże spór nie dotyka istoty problemu, którą jest wciąż pogarszający się stan polskiej ochrony zdrowia. Poniżej uwagi i spostrzeżenia, jakie w tym aspekcie prezentuje Sebastian Stodolak, wiceprezes Warsaw Enterprise Institute
Co zatem powinniśmy wiedzieć o obecnym stanie polskiej ochrony zdrowia?
W kontekście stanu polskiej ochrony zdrowia warto odnieść się do Legatum Prosperity Index (LPI), czyli najczęściej cytowany ranking systemów zdrowotnych, który plasuje nasz kraj na 48 miejscu na świecie. Warto wiedzieć, iż jeszcze w roku 2019 było to miejsce 40, a obecnie wyprzedzają nas nie tylko kraje rozwinięte, lecz również chociażby Sri Lanka czy też Kostaryka. Niestety w tym kontekście dalsze zaniedbywanie reformy ochrony zdrowia jest przejawem wyjątkowo szkodliwej krótkowzroczności ze strony rządzących.
Istotnym jest, iż niewątpliwie starzejące się społeczeństwo polskie poważnie naruszy obecną konstrukcję systemu, zmniejszając kontrybucje oraz zwiększając koszty, co doprowadzić może w niedalekiej przyszłości do skrajnej niewydolności systemu i odwrócić pozytywne trendy w długości trwania życia w zdrowiu. Aby temu przeciwdziałać należy poszukać inspiracji i spojrzeć, jak działają najlepsze systemy zdrowotne na świecie, a to z kolei skłania do wniosku, że nie jest już pora na kosmetyczne zmiany – my potrzebujemy rewolucji.
Niewątpliwie dokonując oceny jakości ochrony zdrowia używać można wielu kryteriów z czego najważniejszymi będą dostępność i skuteczność. W przypadku naszego kraju kryterium dostępności teoretycznie jest spełnione, bowiem każdy ma konstytucyjne prawo do bezpłatnej opieki zdrowotnej. Niestety w praktyce prawo to jest ograniczone brakiem placówek, sprzętu i personelu oraz długością oczekiwania na wizyty i zabiegi. W powyższym kontekście indeks przygotowany przez CEOWORLD Magazine, który skupia się na tych kwestiach w ocenie 110 różnych systemów zdrowotnych, Polskę plasuje dopiero na 59 pozycji.
Według danych OECD średni czas oczekiwania na zabieg chirurgiczny od momentu wizyty u specjalisty należy w Polsce do najdłuższych w Europie i wynosi około 250 dni, podczas gdy przykładowo w Holandii jest to 50 dni. Są to dane z roku 2018, bowiem tylko dla tego roku dostępne jest międzynarodowe porównanie, lecz sytuacja w tym względzie na pewno się nie poprawiła w ostatnich latach. Przykładowo z raportu „Barometr WHC – Polacy w kolejkach” wynika, iż jeszcze dekadę temu średni czas oczekiwania na ogólnie rozumiane świadczenie medyczne (a więc wizytę lekarską, badanie diagnostyczne czy też zabieg) wynosił 2 miesiące, tymczasem obecnie wynosi 3,6 miesiąca. W tym względzie najdłużej Polacy czekają na poradę ortodonty, bo niemalże prawie rok. Nikogo nie trzeba przekonywać, iż długi czas oczekiwania to z pewnością opóźnione wykrywanie i leczenie chorób, a więc niższa skuteczność całego systemu ochrony zdrowia.
W powyższym kontekście niewątpliwie bardzo obrazowo sytuację przedstawiają dane makrostatystyczne, z których wynika, że średnia oczekiwana długość życia w Polsce jest niższa o 4,8 lat od średniej OECD. A to z kolei warunkują dane mikrostatystyczne, jak chociażby śmiertelność w ciągu 30 dni po udarze, która w Polsce wynosi 11,8%, czyli 4,0% powyżej średniej OECD. Jednocześnie w naszym kraju notujemy też 663 przyjęcia szpitalne na 100,0 tys. mieszkańców, których można uniknąć, względnym średniej dla OECD, wynoszącej 463 przyjęcia. W tym kontekście statystycznym są to przyjęcia szpitalne wynikające z dysfunkcyjnej podstawowej opieki medycznej nad dietetykami czy też astmatykami.
O czym jeszcze warto pamiętać w kontekście kondycji polskiej służby ochrony zdrowia?
W sytuacji, gdy mówimy o statystykach wskazujących na słabą jakość polskiej ochrony zdrowia, nie można zapominać o innej najwymowniejszej statystyce, dotyczącej liczby nadmiarowych zgonów w Polsce w epidemicznym 2021 roku. Wówczas przekroczyła ona o ok. 154,0 tys. średnioroczną wartość z ostatnich 50 lat i w grudniu 2021 roku byliśmy niekwestionowanym liderem Europy pod tym względem, przekraczając średnią zgonów aż o 68,9%. Na pewno zatem systemu ochrony zdrowia, który daje takie efekty, nie można nazwać sprawnie działającym. Warto w tym miejscu sobie uzmysłowić, iż 154,0 tys. dodatkowych zgonów to 15-krotność potwierdzonych dotąd śmierci ukraińskich cywilów w wyniku inwazji Rosji na Ukrainę.
Warto zatem zastanowić się co jest podstawowym problemem tak słabej jakości polskiej ochrony zdrowia. Niewątpliwie sporo osób stwierdzi, że problemem jest niewystarczające finansowanie (w Polsce obecnie wydajemy na zdrowie 6,6% PKB), jednak jest to znaczne uproszczenie sprawy, ponieważ nie ma na świecie żadnego sensownego wskaźnika, który by to określał. Gdyby było inaczej, najlepsze systemy zdrowotne świata charakteryzowałyby się podobnymi wskaźnikami. Tymczasem chociażby w Singapurze, będącym niekwestionowanym numerem 1 według LPI, na zdrowie wydaje się rocznie około 4,5% PKB, będącej na drugim miejscu Japonii – 10,9% PKB, gdy tymczasem w trzeciej Korei Południowej 8,4% PKB. Z kolei w tym względzie najlepsze europejskie systemy ochrony zdrowia, takie jak norweski, szwedzki, szwajcarski, holenderski i niemiecki wydają na zdrowie od 10,1% do 12,8% PKB. Tym samym wydaje się, że nie ma ścisłego powiązania pomiędzy wysokością wydatków zdrowotnych w stosunku do PKB, a jakością służby zdrowia.
Jednocześnie warto zauważyć, że istnieje pewien związek, chociaż tutaj korelacja nie jest zbyt silna, pomiędzy bogactwem kraju, a wydatkami zdrowotnymi w kategoriach absolutnych. Przykładowo Niemcy i Szwajcarzy wydają na zdrowie około 8,0 tys. USD per capita, Holendrzy 7,4 tys. USD, lecz Izrael już tylko 3,4 tys. USD, a Koreańczycy 4,3 tys. USD.
Gdyby zatem odnieść te kwoty do PKB per capita tych państw i spróbować w ten sposób wyliczyć ile powinno się w Polsce wydawać na ochronę zdrowia, to by być przykładowo tak jak Niemcy, powinniśmy zamiast obecnych 2,9 tys. USD per capita, wydawać 5,5 tys. USD, czyli dwukrotnie więcej. Ale żeby być z kolei jak Singapur, powinniśmy wydawać tylko 1,2 tys. USD, a więc o połowę mniej. Z kolei w porównaniu z Izraelem, Polska na zdrowie wydaje w proporcji tyle samo.
Ważnym jest też, iż nie ma idealnego i wspólnego dla wszystkich najlepszych państw odsetka wydatków na zdrowie, pokrywanych z kieszeni prywatnych. W Polsce jest to bowiem ok. 25,0% całości wydatków, gdy tymczasem najlepsi notują tutaj wskaźniki od 50,0% w przypadku Singapuru, do 13,4% w przypadku Niemiec. Opieranie się jednak na takich wyliczeniach jest błędem, ponieważ są one rezultatem tego jak zaprojektowany jest cały system ochrony zdrowia oraz uwarunkowań lokalnych, a nie jest to wynik arbitralnych ustaleń politycznych. Jeżeli już zatem porównywać się z najlepszymi systemami ochrony zdrowia na świecie, to zwracać należy uwagę na cechy jakościowe i strukturalne.
Jak zatem na świecie zorganizowane są systemy ochrony zdrowia?
Niewątpliwie analizując sytuację w różnych państwach na świecie mamy z jednej strony kapitalistyczne oraz „drapieżne” Stany Zjednoczone, gdzie ochrona zdrowia jest kosztownym i niezbyt wysokiej jakości przywilejem elit. Z drugiej strony natomiast mamy państwa Europy Zachodniej, gdzie dbałość o zdrowie obywateli oparta została na socjaldemokratycznych ideałach, rugując wręcz myślenie w kategoriach rynkowych, bowiem zdrowie tutaj jest prawem, a nie towarem. Fakty jednakże są takie, iż najlepsze systemy ochrony zdrowia dopuszczają rozwiązania, które osobom o lewicowych poglądach nie przejdą przez usta – mianowicie te systemy dopuszczają konkurencję, współpłatności oraz prywatne finansowanie i myśląc o reformie polskiego systemu ochrony zdrowia, warto mieć to wszystko na uwadze.
W powyższym aspekcie najbardziej wyjątkową ochronę zdrowia posiada Singapur i tamtejszy system skonstruowany jest tak, że podstawę stanowią płatności bezpośrednie, a nie powszechne ubezpieczenie zdrowotne od wszystkiego. Tym samym koszt danego świadczenia pokrywany jest z realnych oszczędności pacjenta i tutaj kluczowym elementem systemu są konta oszczędnościowe MediSave, zasilane wkładem pracownika i pracodawcy. Zgromadzone tam pieniądze przeznaczone są na opłacenie wydatków medycznych posiadacza konta bądź też osób od niego zależnych, jak chociażby na hospitalizację, opiekę paliatywną, zabiegi leczenia chorób przewlekłych, szczepienie, poród, ale też i na korzystanie z podstawowej opieki zdrowotnej, czyli wizyty u lekarza ogólnego. To co odróżnia te środki od środków, które w Polsce wpłacamy na NFZ to nie tylko przypisanie ich konkretnej osobie, ale również fakt, że są one oprocentowane, a jeśli wpłacimy więcej niż jest wymagane, wówczas możemy to odpisać od podatku. Pieniądze takie są własnością obywateli, co zachęca ich do większej odpowiedzialności i planowania.
Jeżeli natomiast ze zdrowiem obywatela zdarzy się coś poważniejszego i środki z MediSave nie będą wystarczające, mieszkańcy Singapuru są też ubezpieczeni w MediShield Plus. Jest to fundusz obowiązkowy, częściowo opłaca się go ze środków własnych obywateli, a w części jest subsydiowany przez rząd. W sytuacji jednak, gdy mamy taki stan, iż obywatela nie stać na nic, a dopadają go wręcz hiobowe nieszczęścia zdrowotne, wówczas pomaga rządowy MediFund, specjalnie po to powołany.
Analizując z kolei współpłacenie to Singapur nie jest tak radykalny w tym względzie, jak chociażby Szwajcaria, gdzie ubezpieczenie obejmuje wydatki medyczne powyżej 1,5 tys. franków szwajcarskich. Do tej kwoty za wizyty u lekarza, badania czy hospitalizację płaci się w 100,0% samodzielnie, a po jej przekroczeniu też należy dodatkowo zapłacić, bowiem ubezpieczyciel pokrywa 90,0% kosztu.
Z danych statystycznych wynika, iż pośród 28 państw OECD oferujących powszechną ochronę zdrowia, aż 22 wdraża rozmaite schematy współpłatności za świadczenie lekarskie. Z kolei te państwa, które tego nie robią, jak chociażby Węgry, Dania, Czechy, Wielka Brytania i Hiszpania, nie są uznawane za posiadające modelowe systemy zdrowotne.
Przykładowo w Nowej Zelandii współpłatność za podstawową opiekę zdrowotną wynosi od 9,0 USD do 30,0 USD, a w Norwegii od 15,0 do 31,0 USD. Australijczycy z kolei za wizytę u specjalisty dopłacają 52,0 USD. Niewątpliwie jest to nadal znacznie mniej niż całkowicie prywatna wizyta u specjalisty w dużym polskim mieście.
Warto w tym miejscu podkreślić, iż w odniesieniu do publicznej służby zdrowia w naszym kraju, o ile nie zapłacimy grosza za dowolną ilość wizyt u lekarza pierwszego kontaktu, by wyleczył nas chociażby z zapalenia oskrzeli, to już leczenie poważniejszych schorzeń będzie niewątpliwie bardzo dużo kosztować. Nawet bowiem jeśli znajdzie się ono w koszyku świadczeń NFZ, to oczekiwanie na darmowego specjalistę czy diagnostę oraz zabiegi po prostu zmusi nas, o ile cenimy własne zdrowie, do korzystania z usług komercyjnych.
Jak zatem obecnie zdiagnozować należy polski system ochrony zdrowia?
W kontekście Polski istotnym jest, iż obecny system ochrony zdrowia źle ukierunkowuje bodźce, zarówno wobec pacjentów, jak i lekarzy. W powyższym kontekście niewątpliwie współpłacenie mogłoby to zmienić, ponieważ skutecznie pomaga odsiewać chociażby:
- hipochondryków
- osoby, które idą do lekarza ze zwykłym katarem
- pacjentów, którzy do lekarza idą, żeby porozmawiać
To wszystko pozwoli też na pewno ograniczyć kolejki oraz doprowadzi do sensowniejszej dystrybucji kosztów. W tym kontekście skutek odniosłaby już zapewne symboliczna opłata w wysokości 10,0 czy 15,0 zł za wizytę. Jednocześnie współpłatności za wizyty u specjalistów zwiększyłyby ogólną płynność finansową systemu ochrony zdrowia, ograniczyły koszty biurokracji i pozwoliły na wyższe nakłady inwestycyjne, a w efekcie zwiększyły dostępność specjalistów w placówkach publicznych.
Pamiętać przy tym należy, iż współpłatności pomagają tak ułożyć finansowanie świadczeń zdrowotnych, by te najdroższe w leczeniu schorzenia mogły być realnie, a nie tylko na papierze, pokrywane niemal w całości z ubezpieczenia.
Warto również pamiętać, iż chociaż współpłatności są pewną drogą do zauważalnego usprawnienia systemu ochrony zdrowia, to nie są receptą na jego uleczenie. Tutaj prawdziwe zmiany w zakresie systemu ochrony zdrowia miałyby miejsce wówczas, gdyby dopuszczono mechanizm konkurencji na poziomie ubezpieczycieli. Konkurencja bowiem zawsze prowadzi do podniesienia średniej jakości świadczonych usług, a ubezpieczenia zdrowotne nie są tutaj wyjątkiem. Taki rynek można byłoby w ten sposób zaprojektować odpowiednimi regulacjami, by ubezpieczyciele realnie powiększali zakres świadczeń ponad ten minimalnie określony ustawami, bez straty na jakości opłacalnych usług. Tutaj również za inspirację służyć mogą systemy działające lepiej niż polski.
Przykładowo w Szwajcarii ubezpieczenie zdrowotne jest obowiązkowe, lecz można korzystać jedynie z oferty prywatnych ubezpieczycieli, bowiem państwowi nie istnieją. Podobnie jest w Holandii, gdzie również nie istnieje publiczny ubezpieczyciel, a jedynie prywatni, z których różnorodnej oferty mogą wybierać obywatele. Jednocześnie istnieją państwowe instytucje zarządzające całością ubezpieczeń społecznych oraz Instytut Opieki Zdrowotnej, który pomaga rządowi w opracowaniu zakresu podstawowych świadczeń, które musi pokrywać każdy ubezpieczyciel.
W powyższym aspekcie do owych podstawowych świadczeń należą chociażby:
- wizyta u lekarza rodzinnego
- opieka szpitalna
- pogotowie
- część leków
- opieka położniczo-poporodowa
Z kolei w odniesieniu do wizyt u specjalisty oraz innych świadczeń wychodzących poza koszyk podstawowy, pacjenci muszą wyłożyć 385,0 € rocznie, a to co ponad tę kwotę, pokrywa już ubezpieczenie, w stopniu zależnym od wybranego ubezpieczyciela. Ze statystycznych zestawień holenderskich wynika, iż miesięczne koszty ubezpieczenia to około 150,0 €, czyli ok. 645,0 zł. Warto to porównać z Polską, gdzie stawka podatku ubezpieczeniowego od pensji minimalnej wynosi nominalnie 314,10 zł, jednak uwzględniając parytet siły nabywczej, różnica ta właściwie znika. Warto również zaznaczyć, iż holenderski rząd dotuje ubezpieczenia najuboższym.
Co do zasady holenderski system ochrony zdrowia jest droższy niż singapurski i podobny pod względem kosztów chociażby do szwajcarskiego, jednakże kraj ten zajmuje czołowe miejsce w rankingach ze względu na:
- dobrze wykształconą kadrę medyczną
- wyposażenie szpitali
- dostęp do lekarzy
- krótki czas oczekiwania na zabiegi
Gdy jednak ktoś uważa w tym zakresie model holenderski czy szwajcarski za zbyt ekstremalne dla Polski, istnieje niewątpliwie kompromisowe rozwiązanie, jakim jest model niemiecki.
Otóż model niemiecki jest również wysoko oceniany w rankingach i tam istnieje ponad 100 państwowych kas chorych oraz kilkadziesiąt prywatnych ubezpieczalni. Tym samym obywatel Niemiec musi się ubezpieczyć, lecz nie musi wybierać państwowego zakładu ubezpieczeń, o ile nie zarabia mniej niż 66,6 tys. € rocznie.
Co zatem jest istotne w kontekście autentycznych zmian jakie mogłyby zajść w Polsce w zakresie systemu ochrony zdrowia?
Generalnie Polska ochrona zdrowia też mogła iść już w kierunku najlepszych systemów, a zwiastunem zmian była chociażby reforma ochrony zdrowia z 1 stycznia 1999 roku, zakładająca utworzenie 17 kas chorych, w tym 16 regionalnych i jednej branżowej. W ten sposób chciano wprowadzić element konkurencji oraz zwiększyć autonomię szpitali i przychodni, albowiem podmioty świadczące usługi medyczne mogły wybierać kasę chorych, z którą podpisywały umowę.
Niestety z uwagi na źle skonstruowane przepisy plan ten się nie powiódł i kasy chorych, wbrew intencjom, uzyskały systemowo silniejszą pozycję od placówek medycznych. W tym kontekście liczono, że sytuacja się poprawi, gdy w roku 2003 na rynek usług medycznych będą mogły wejść kasy prywatne, a w tym podmioty zagraniczne, lecz do tego niestety nigdy nie doszło. Zmienili się bowiem rządzący i reformę cofnięto, likwidując kasy i tworząc NFZ, czyli centralistycznego molocha, zawsze głodnego większych wpływów finansowych, ale niezdolnego do racjonalnego gospodarowania posiadanymi zasobami, o czym świadczą żenujące wyniki medyczne ochrony zdrowia w Polsce, jak i wiele miliardów złotych dopłat, którymi budżet państwa musi zasilać NFZ od momentu utworzenia tej instytucji.
Niewątpliwie w świecie idealnym i opartym o liberalne wartości ochrona zdrowia powinna być w całości prywatna, a każdego byłoby na nią stać, bowiem pozwalałyby na to niskie podatki oraz zaciekła konkurencja o klienta. Niestety świat idealny nie jest i to się zapewne wkrótce nie zmieni, a poza tym pogląd taki podziela w porywach raptem 10,0% społeczeństwa. Szansa na przekonanie pozostałych do tego jest niestety bliska zeru.
Z drugiej strony kwestie zdrowotne są zbyt ważne, aby oddać je wyłącznie ludziom nienawidzącym wolności rynkowej oraz prywatnych rozwiązań w ochronie zdrowia, a niestety tacy wyznaczają w Polsce już od ponad 20 lat ton dyskusji na ten temat. Tak naprawdę nie wiadomo, jak należałoby przebudować polski system ochrony zdrowia, aby funkcjonował dobrze w obecnych warunkach i antyrynkowi dogmaci też tego nie wiedzą.
Wiadomym jest natomiast, iż liczba ludzi zdolnych pracować i opłacać podatek zdrowotny zacznie spadać. Z prognoz Głównego Urzędu Statystycznego wynika, iż w 2060 roku liczba ludzi w wieku produkcyjnym spadnie o 20,0-40,0%, z obecnych ok. 22 mln osób, do 13-16 mln osób. Jednocześnie wzrośnie liczba seniorów i jeśli dziś jedna osoba w wieku produkcyjnym utrzymuje 7 osób w wieku nieprodukcyjnym, to w 2060 roku utrzymywać będzie 10 takich osób. Jak zatem nietrudno zauważyć, coraz mniejsza grupa sprawnych będzie utrzymywać coraz liczniejszą grupę mniej sprawnych. Jednocześnie usługi zdrowotne są dziedziną dotkniętą chorobą kosztów Baumola, a zatem wzrostem płac, przy nieustannie niskim bądź wręcz zerowym wzroście produktywności.
To wszystko razem niestety, połączone z całkowitym brakiem chęci do nieszablonowego myślenia o reformie ochrony zdrowia w Polsce, każe obawiać się o przyszłość Polaków. Kto wie czy nie bardziej, niż zagrożenia ze strony Rosji czy też podnoszących się średnich temperatur na Ziemi. W zakresie ochrony zdrowia doszliśmy już do ściany i na pewno nie możemy pozwolić sobie na obronę status quo, jak i dokonywanie korekty źle działającego systemu. Tutaj wymagana jest już autentyczna rewolucja.
Podsumowując, polski system ochrony zdrowia jest już obecnie w takim stanie, iż bez rewolucyjnych zmian trudno go będzie uzdrowić. Rozmowy w tym zakresie, jak i działania należy podjąć niezwłocznie, albowiem w dłuższej perspektywie coraz więcej osób mniej sprawnych będzie liczyło na składki płacone na ochronę zdrowia przez coraz mniejszą liczbę osób sprawnych. To jest całkiem realne i poważne zagrożenie dla egzystencji mieszkańców naszego kraju.