Czym to grozi już dziś i w niedalekiej przyszłości?
Leki, których już dziś zaczyna brakować, to głównie te stosowane przy cukrzycy, chorobach kardiologicznych, chorobach tarczycy, a także preparaty przeciwbólowe. Jak twierdzi Pan Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej, zamknięcie chińskiego rynku dla unijnych producentów leków choćby na pół roku może przynieść gorsze skutki niż atak wojskowy. Chodzi bowiem głównie o medykamenty, które trzeba stosować regularnie i długoterminowo.
Według wstępnych szacunków aptekarzy, dostęp do leków wskutek chińskiej polityki dbałości o środowisko, pogorszył się już dla co najmniej pół miliona Polaków.
Niestety obecny stan uzależnienia europejskich producentów od chińskiej produkcji jest niebezpieczny. Przecież nierzadkie są sytuacje, gdy w jednej chińskiej fabryce, w daną substancję czynną, zaopatruje się wielu producentów. Zatem zamknięcie takiej fabryki odczują wszyscy.
Czy już wcześniej były symptomy kryzysu, który obecnie ma miejsce w tej dziedzinie?
Otóż dość wymownym przykładem nadmiernego uzależnienia od chińskich producentów była zeszłoroczna, tak zwana „afera walsartanu”. Walsartan to substancja czynna stosowana w lekach na nadciśnienie. Dosłownie przez przypadek (odstąpiono od standardowej procedury kontroli jakości na rzecz rozszerzonej, wskutek zmiany usługodawcy) hiszpański producent leków odkrył, iż otrzymana partia produktu jest zanieczyszczona. Poinformował o tym Europejską Agencję Leków (EAL). Producentem tej substancji była oczywiście fabryka zlokalizowana w Chinach. Po przeprowadzeniu dokładnych badań okazało się, iż w substancji czynnej znaleziono silnie trujący związek chemiczny – N-nitrozodimetyloaminę. To środek, który wstrzykuje się szczurom, by wywołać u nich chorobę nowotworową. Wskutek tego zanieczyszczenia w Polsce wycofano z aptek ponad 50 leków na nadciśnienie, które regularnie zażywało od 500 do 800 tysięcy pacjentów. EAL po przeprowadzeni analiz stwierdziła, iż nikt nie zmarł wskutek zażycia skażonych leków. Tym niemniej u wielu osób dramatycznie wzrosło ryzyko zachorowania na choroby nowotworowe.
Zresztą ten przykład pokazał, że ani europejscy producenci leków, ani EAL nie uczą się na błędach. Podobne problemy były już dekadę wcześniej w roku 2008. Wówczas inną substancję czynną, heparynę, prawie wszyscy kupowali u jednego chińskiego producenta. Jednak on, wskutek kłopotów finansowych, postanowił sprzedawać surowiec o wiele tańszy. Okazało się jednak przy tym, iż trujący. Zanieczyszczenie nie było jednak wykrywalne przy standardowych testach jakościowych, dopiero droższe testy kompleksowe były w stanie je wykryć. Niestety żaden europejski producent leków tego nie zrobił. W efekcie na całym świecie zmarło kilkaset osób wskutek przyjmowania zanieczyszczonej heparyny, a kilka tysięcy kolejnych miało silne reakcje alergiczne.
Co jeszcze ważne, to fakt, iż mimo posiadania już wiedzy o zanieczyszczeniu heparyny, lekarze nadal przepisywali pacjentom leki z tym składnikiem, gdyż uznano, że groźniejsze dla wielu może być jej niepodanie, niż przyjęcie zanieczyszczonej. By minimalizować ryzyko, lekarze podawali ją tylko domięśniowo, co pozwalało unikać wielu skutków ubocznych. A wszystko dlatego, że tylko jedna chińska fabryka ją produkowała. Stąd już wówczas wiadomym było, że opieranie produkcji leków na składnikach z chińskich fabryk jest bardzo niebezpieczne. W wielu z nich są stosowane zbyt niskie standardy produkcji i zdarzają się zanieczyszczenia. A z kolei europejscy producenci decydują się tylko na standardowe testy jakościowe, nie wykrywające wszystkich zanieczyszczeń, by nie ponosić dodatkowych kosztów.
Skoro wiadomo już od dawna, że jest to niebezpieczne, dlaczego nic z tym nie zrobiono?
Niestety cała światowa branża farmaceutyczna bierze udział w wyścigu, do którego jest zmuszona. Rywalizuje się w nim o to, by dany lek był najtańszy. I to właśnie odbija się na jakości, a wywierana presja cenowa jest zbyt duża. Dla producentów, w pełni świadomych ograniczeń wynikających z uzależnienia od chińskich producentów, decyzja o przeniesieniu produkcji substancji czynnych choćby do Europy, czy gdziekolwiek, gdzie bardziej rygorystycznie przestrzegano by kwestie jakości, oznaczać będzie po prostu wypadnięcie z rynku. Zatem nikt nie chce się na to zdecydować.
Podobnie sytuacja i nacisk na producentów leków wygląda w Polsce. Nasza administracja patrzy na sprawy lekowe w myśl zasady „tu i teraz”, a nie długofalowo. Każdy kolejny minister resortu zdrowia chce się pochwalić, iż za jego kadencji leki stały się jeszcze tańsze. Tymczasem cena jest istotnym kryterium, ale nie powinna być jedynym. I tak sytuacja wręcz wypycha producentów do zakupów w Chinach, u najtańszych dostawców.
Co z tego, że słyszymy, iż produkcja substancji czynnych powinna odbywać się w Polsce, skoro dla producentów leków jest to finansowo nieopłacalne. Jednocześnie wywiera się na nich ciągły nacisk, by obniżali ceny leków. Taka sytuacja nie doprowadzi do dywersyfikacji źródeł dostaw substancji czynnych, która byłaby wręcz wymagana. Niestety wskaźniki czysto ekonomiczne na to nie pozwolą, gdyż to się po prostu nie opłaca.
Czego należy zatem oczekiwać w najbliższym czasie w tym zakresie?
Niewątpliwie dostępność substancji czynnych produkowanych w Chinach będzie się zmniejszać i to z kilku powodów. Jednym z najistotniejszych jest obecnie dbałość o środowisko naturalne ze strony chińskiego rządu. To nie jednorazowy wybryk, ale trend. Władze Chin zaczęły dostrzegać potrzebę walki ze smogiem, globalnym ociepleniem i zanieczyszczeniem wód. Chiny, nastawione niedawno na szybki rozwój gospodarczy, zaczynają zderzać się z innymi problemami. Chcąc być nie tylko światowym producentem wszystkiego, ale też i przyzwoitym miejscem do życia, przechodzą powili na bardziej zrównoważony rozwój. Przy okazji uzdrawiania środowiska, władze mogą chcieć załatwić własne, wewnętrzne interesy. Wartość chińskiego przemysłu farmaceutycznego ocenia się na steki miliardów dolarów rocznie. Część producentów API jest blisko związana z władzami, a część nie. I mówi się nieoficjalnie o tym, iż te zamknięte fabryki należały do tych drugich. To teoretycznie dobra wiadomość dla polskich i europejskich producentów leków, gdyż na miejsce zamkniętych fabryk powstaną nowe, a ich właściciele będą bardziej prorządowi. Tyle, że to ma swoje mankamenty. Parasol ochronny ze strony władz może zniechęcać do przestrzegania wysokich norm jakościowych. Już dziś wiadomym jest, iż najwyższa jakość produkcji obowiązuje u rozwiniętych prywatnych chińskich producentów. Z kolei przyzwoita w fabrykach zależnych od władz krajowych czy lokalnych, a najniższa – u prywatnych, małych producentów, starających się konkurować ceną z gigantami rynku. Zatem upaństwowienie lekowych fabryk może spowodować sytuację, iż substancje czynne trafiające do europejskich producentów, będą co najwyżej średniej jakości.
Taka sytuacja spowoduje też, iż Polska będzie w tym zakresie tylko w roli pionka na szachownicy. Trudno przesądzić, ile w tym całym zamieszaniu jest dbałości o środowisko naturalne, a ile kreowania światowej polityki gospodarczej. Chiny, będąc wręcz światowym monopolistą w zakresie dostaw substancji czynnych do Europy, mają niezwykle mocną pozycję negocjacyjną. I tutaj, z drugiej strony, potrzebny jest partner do rozmów. W tym aspekcie nie będzie nim Polska, ani też przykładowo Niemcy czy Francja. Tutaj partnerem dla Chin może być tylko UE jako całość. Kłopot w tym, że dziś nikt nie wie jakie jest stanowisko UE w temacie uzależnienia europejskiej produkcji leków od chińskich dostawców substancji czynnych.
Podobne głosy płyną też z polskiego parlamentu i komisji zdrowia. Posłowie doskonale zdają sobie bowiem sprawę, że to temat globalny, który może rozwiązać tylko UE. My ze swej strony możemy tylko pracować nad uniezależnieniem produkcji, tworząc zachęty dla wytwórców do produkcji leków w Polsce. Mowa tu chociażby o preferencjach podatkowych czy prostszej ścieżce do wpisu na listę refundacyjną.
Niestety, dyskusje trwają już kilkanaście lat, a konkretnych rozwiązań brak. Efekt jest taki, iż z roku na rok rośnie udział chińskich substancji czynnych w produkowanych w Polsce lekach.
Podsumowując, obecny kryzys to nie pierwszy sygnał mówiący o tym, iż uzależnienie od jednego producenta bywa złe. Niestety rachunek ekonomiczny jest jeden i to on nie pozwala na inne działania w tej dziedzinie. Zdecydowanie wartym zastanowienia byłoby wypracowanie, zarówno w obszarze Polski, jak i UE, takich rozwiązań, które w perspektywie średnioterminowej spowodowałyby zmniejszenie tego uzależnienia. Do tego potrzebne są jednak konkretne działania i programy umożliwiające przeniesienie produkcji w inne regiony, choćby z powrotem do Polski czy Europy.